sobota, 30 maja 2020

Zmowa milczenia, czyli tajemnicze zaginięcie Fabiana Zydora.


Podobno mówią, że milczenie jest złotem, otóż nic bardziej mylnego. Niektóre ze spraw poruszanych na blogu, aż same się proszą o większą uwagę czy niewypowiedziane i pominięte słowa. Wydawać by się mogło również, że niektóre z zaginięć mogłyby szybko znaleźć swoje rozwiązanie, gdyby tylko osoby związane ze sprawą postanowiły w końcu przerwać ZMOWĘ MILCZENIA❗️

Co więc sprawia, że ludzie nie chcą często poruszać pewnych ważnych tematów? Nie rzadko jest to po prostu strach, strach przed osobami odpowiedzialnymi za zaginięcie danej osoby, często również jest to wstyd. Przed kim? – przed samym sobą. Może mogłem pomóc, coś zrobić, albo po prostu COŚ powiedzieć? , „ale teraz już jest za późno”. Owszem, rzeczą jasną jest fakt, iż z czasem jest coraz gorzej i trudniej, obawiając się społecznego potępienia za wcześniejszą bierność. Należy mieć jednak nadzieje, że w końcu ktoś w tej sprawie znajdzie w sobie pewną odwagę i zakończy trwające już ponad 3 lata milczenie – na taki finał liczy rodzina z Tarnowej- rodzina i przyjaciele Fabiana Zydora.

Fabian Zydor pochodzi z niewielkiej wsi Tarnowa (gmina Pyzdry), gdzie po rozwodzie rodziców zamieszkał z siostrą i jej ówczesnym partnerem. W październiku 2016 roku miał 17 lat i wiele marzeń- jak każdy nastolatek chciał zdać egzamin na prawo jazdy oraz rozpocząć pracę w budownictwie. Miał wielu znajomych, z którymi często spędzał swój wolny czas. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że ich relacje są pozytywne, jednakże, jak to często bywa stosunki międzyludzkie lubią być skomplikowane- tak właśnie było w tym przypadku. Według zapewnień bliskich Fabiana, był on regularnie wyśmiewany i poniżany przez najbliższych kolegów. Często stanowił dla nich swoisty obiekt szyderstw oraz niepoprawnych żartów. Chłopak chcąc wpasować się do toksycznego środowiska znosił wszystko ze stoickim spokojem, starając się nie zwracać na to szczególnej uwagi.

Był 30 października 2016 roku - niedziela jak każda inna, nic szczególnego w Tarnowie się tego dnia nie działo. Fabian dostaje zaproszenie na imprezę od swojego sąsiada pochodzenia ukraińskiego, który był dużo starszy niż zaproszeni na imprezę goście. Takie spotkania odbywały się dość cyklicznie, tego dnia w spotkaniu uczestniczyły dwie koleżanki Fabiana, kilku kolegów oraz wspomniany wyżej gospodarz. Dom, w którym odbywała się zabawa mieścił się zaledwie 800m od domu chłopaka. Nie do końca wiadomo jak potoczyła się ta domówka, ale z relacji znajomych wynika, że Fabian w pewnym momencie rozpłakał się i oznajmił, że boi się wrócić do domu. Powodem strachu miał być szwagier, który jak twierdzą jego znajomi groził mu i znęcał się nad nim. Rodzina jednogłośnie dementuje te doniesienia, wspominając, że Fabian miał bardzo dobry kontakt z ówczesnym partnerem siostry.

W trakcie imprezy Fabian niespodziewanie podjął nagłą decyzję o powrocie do domu, z zeznań znajomych wynika, że było to około godziny 23:00. Najlepszy kolega chłopaka - Wojtek panicznie próbował zatrzymać pijanego kolegę. Według obecnych na spotkaniu koleżanek z ust chłopaka padły słowa „jak wyjdzie to zobaczysz”. Czy był to rodzaj ostrzeżenia? – sugerując się dalszymi wydarzeniami tej niedzieli, mogło być to wielce prawdopodobne. Wojtek do dnia dzisiejszego nie przyznaje się do wypowiedzenia tego jakże intrygującego zdania.

Tak na dobrą sprawę, młody chłopak miał do pokonania dosłownie kilkaset metrów przez las, który prowadził do asfaltowej drogi będącej już ostatnim odcinkiem trasy prowadzącej do domu chłopca. Niestety, jak można się spodziewać do domu już nigdy nie dotarł…

„O 9 rano zajrzałam do jego pokoju, jeszcze go nie było. Zaniepokoiłam się, dzwoniłam, ale jego telefon nie odpowiadał. Jego znajomi nie wiedzieli, gdzie jest. Gdy nie wrócił do południa, zawiadomiłam policję o jego zaginięciu”- Patrycja Zydor (siostra i prawna opiekunka Fabiana).

Rozpoczęły się więc poszukiwania, w których uczestniczyli policjanci z Wrześni. Ponad 100 funkcjonariuszy i psy tropiące przeszukiwali teren wokół trasy powrotnej do domu Fabiana. Sprawdzone zostały pobliskie lasy oraz zbiorniki wodne. Jedyny ślad jaki pozostał po chłopaku, to zapach – trop, który złapał pies na końcu leśnej drogi, w miejscu gdzie łączyła się z asfaltem. Tak, to ten odcinek gdzie do domu zostało mu zaledwie 100, może 200m…

Wszystko wskazuje na to, że chłopak wsiadł do samochodu. W tym miejscu rodzi się niesamowicie ważne pytanie: zrobił to dobrowolnie, czy ktoś postanowił mu w tym „pomóc”?

Wydaje mi się, że warto wspomnieć o jednym, dość zastanawiającym fakcie. Mianowicie na imprezie, na której bawił się Fabian, w gronie znajomych znajdowała się tylko jedna osoba, która nie spożywała alkoholu. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że wyżej przywołany abstynent opuścił zabawę zaledwie 20 minut przed wyjściem zaginionego chłopaka. Co więcej, tego wieczoru pełnił on funkcję kierowcy. Czy istnieje szansa, że to właśnie on zabrał Fabiana do samochodu?

Mieszkańcy Tarnowej wspominali o czarnym aucie, które kręciło się w okolicy remizy strażackiej. W związku z powyższymi zeznaniami sąsiadów w sprawie Fabiana, dochodzimy do kuriozum funkcjonowania służb mundurowych. Wymieniona wyżej remiza była akurat JEDYNYM monitorowanym punktem w całej wsi, co dodaje dodatkowo groteskowego charakteru całej sytuacji. Mianowicie okazało się, że policja zabezpieczyła niewłaściwy fragment nagrania, ponieważ tej nocy nastąpiła zmiana czasu, o czym nie pamiętano. Zapis dotyczy jedynie wcześniejszej godziny. W taki oto sposób został utracony jeden z ważniejszych tropów w tej sprawie, przypominając, że było ich naprawdę niewiele.

W sprawie Fabiana wciąż trwają liczne poszukiwania. Co rusz typowane są nowe miejsca, gdzie bliscy szukają, jak sami twierdzą - ciała chłopaka. Rozkopano nawet część podwórza, na którym stał dom zamieszkiwany przez zaginionego. Ponadto wypompowano wodę z pobliskiej studni, a całe jej dno skrupulatnie wyeksplorowano, lecz niestety na marne. W sprawę Fabiana zaangażowało się kilku prywatnych detektywów, którzy zgodnie twierdzą, że zagadka tajemniczego zaginięcia chłopaka może znaleźć swoje rozwiązanie tylko dzięki zeznaniom osób uczestniczących na imprezie.

Ostatnie logowanie telefonu zaginionego policja zlokalizowała 15 km od rodzinnej wsi chłopaka- w Antoninie o godzinie 23.18.

W tym miejscu dochodzimy do końca jakichkolwiek śladów czy poszlak w tej trwającej już ponad 3 lata sprawie, która toczyła się w niewielkiej wsi mieszczącej się w zachodniej części Polski. Mimo tego policja i rodzina nadal pamiętają to tragiczne zdarzenie i wciąż starają się dotrzeć do prawdy i rozwiązania sprawy.

Niestety, wiele wskazuje na to, że Fabian nie żyje, z taką wersją wydarzeń oswoili się także bliscy 17-latka. Jak sami twierdzą, chcą tylko godnie pochować ciało chłopaka, aby w końcu zaznał on spokoju.

Kochani, mimo czasu jaki upłynął od zaginięcia Fabiana Zydora wciąż liczymy, że sprawa niedługo znajdzie swoje rozwiązanie. Bardzo prosimy o udostępnianie postu, może w końcu znajdzie się ktoś, kto ulży rodzinie chłopaka w cierpieniu i wyjawi całą prawdę na jaw.


📍W dniu zaginięcia Fabian ubrany był w szarą bluzę z kapturem w czarne liście, czarne jeansy oraz czarne buty sportowe.


Zachęcam do zapoznania się również z innymi artykułami : https://kryminogenni.blogspot.com

wtorek, 19 maja 2020

TROCHĘ NAUKOWO - OSMOLOGIA

Witajcie, dziś przychodzę z zupełnie innym tematem, a może nawet nową serią. Kto wie?

 Mianowicie, aby zrozumieć pewną złożoność, mówiąc ogólnie spraw kryminalnych należy choć w niewielkim stopniu zaznajomić się z metodyką badań ułatwiających prowadzenie śledztw. Działów takich nauk jest bardzo dużo i wydaje mi się, że najbardziej popularną jest daktyloskopia czyli badanie odcisków palców, ale właśnie przez wzgląd na jej posłuch postanowiłam zająć się bardziej niszową tematyką. Rzecz jasna wpis czy jak kto woli artykuł będzie jedynie namiastką wiedzy, a bardziej trafnie swoistą inspiracją do zgłębienia tematu.

Otóż, na tapetę dzisiaj przywędrowała OSMOLOGIA (jako technika kryminalistyczna). Zdaję sobie doskonale sprawę, że tematy naukowe mogą nie każdemu przypaść do gustu, dlatego obiecuję na koniec wisienkę na torcie, czyli sprawę kryminalną, rozwiązaną dzięki tej właśnie dziedzinie nauki! Zaciekawieni? W takim bądź razie kawka kocyk i zapraszam do lektury :)

Na samym początku należy wyjaśnić czym co to jest Osmologia i czym w praktyce się zajmuje. Otóż, jest to dział techniki kryminalistycznej zajmujący się zabezpieczaniem, przechowywaniem i badaniem śladów zapachowych ludzi. Jest to najmłodsza jeśli chodzi o funkcjonowanie technika kryminalistyczna w Polsce. Głównie, wykorzystywani są do tego nasi czworonożni przyjaciele, czyli psy. Nie takie zwyczajne oczywiście, tylko SUPER PSY, specjalnie wyszkolone i wytresowane w tym zakresie. Naukowcy wyliczyli, że na indywidualny zapach pojedynczego człowieka składa się około 401 składników. Żeby jednak delikatnie utrudnić zadanie, składniki te absolutnie nie mają cały czas stałych wartości, ani też ich konglomerat nie jest stały. Dodatkowo, zależy on od mnóstwa czynników takich jak np. stanu zdrowia czy odżywiania się.


Z tym wszystkim musi poradzić sobie jeden pies. Pierwsza szkoła dla psów policyjnych powstała w 1899 roku w Belgii. W Polsce zgodnie z zarządzeniem Komendanta Głównego Policji wykorzystuje się do tego tylko psy rasy  owczarek niemiecki, które uzyskały specjalny atest (muszą go odnawiać co rok). 

Jak powszechnie wiadomo, każdy sprawca przestępstwa pozostawia po sobie jakiś ślad, nawet tak "mikroskopijny" jak zapach. Jak to mówią- diabeł tkwi w szczegółach i właśnie w tym przypadku zapach jest często tym najważniejszym szczegółem. Przecież każdy kryminalista porusząjąc się w obrębie miejsca  przestępstwa zostawia po sobie zapach, z nerwów i stresu poci się. Kluczowym jest jednak to, aby dany  ślad odpowiednio pozyskać, nie jest to wcale takie łatwe. Rzekłabym, że jest to najtrudniejsze w tej dziedzinie kryminalistyki.

Jak utrwalić coś tak ulotnego jak zapach?

Najlepszymi "nosicielami zapachu" są ślady biologiczne - fragment tkanek, krew, pot. Mogą zachowywać one indywidualny zapach nawet przez kilka lat.  Miejsce, przedmiot lub podłoże, z którego zabezpiecza się ślady dowodowe nakrywa się tamponami zapachowymi, a następnie folią aluminiową. Oczywistym jest, że ślady zapachowe z odzieży zabezpiecza się z tej jej części, która miała bezpośredni kontakt z ciałem człowieka. Drobne przedmioty natomiast umieszcza się wraz z tamponami w słoiku i szczelnie zamyka. Zabezpieczanie dokonywane jest poprzez kontakt tamponów z przedmiotem lub miejscem w czasie nie krótszym niż 30 minut.  Po upływie tego czasu zdejmuje się folię, a tampony przy użyciu pęsety przenosi do słoika i szczelnie zamyka. Badanie osmologiczne polega na ustaleniu czy występuje zgodność zapachowa śladu zabezpieczonego na miejscu zdarzenia z próbką zapachową pobraną od osoby podejrzanej. Ślad zapachowy z miejsca zdarzenia i próbka od osoby podejrzanej trafia do pracowni osmologicznej Laboratorium Kryminalistycznego KWP (KSP). Tam przeprowadzone są badania zgodności zapachowej. Między próbki zapachowe osób niezwiązanych ze sprawą w ciągu selekcyjnym ustawia się próbkę od podejrzanego. Pies przechodząc przy wszystkich stanowiskach nawęsza je. Jeżeli występuje zgodność przyjmuje pozycję „waruj” przy stanowisku, jeśli nie występuje, wówczas pies wraca do swojego przewodnika. Takich prób przeprowadza się kilka, przy czym ustawienie próbek za każdym razem jest zmienione. W badaniu biorą udział dwa psy posiadające aktualne atesty.

 


Jak często korzysta się z osmologii?

Najwięcej badań osmologicznych wykonywano w latach 1996 – 2005. Obecnie jednak  badania osmologiczne wypierane są na korzyść badań DNA, chociażby ze względów ekonomicznych.  W zasadzie trudno dostrzec dziś perspektywy rozwoju tej metody badawczej, bowiem dotychczas wokół niej niewiele się dzieje. Obecnie funkcjonuje zaledwie 8 pracowni, a liczba wydanych opinii nie jest w stanie dorównać tej z poprzedniego dziesięciolecia, o liczbie psów osmologicznych nie wspominając. . Pracownie takie znajdują się między innymi w Warszawie, Radomiu i Lublinie.

Błędy w ekspertyzach

Jak można się domyślić- głównym błędem jest działanie człowieka poczynając od nieumiejętnego zabezpieczenia śladu kończąc na niczym nieuzasadnionej rezygnacji z zabezpieczenia tego typu śladów, motywowana po wielokroć brakami w dostawie materiałów, a czasem brakiem stosownej walizki osmologicznej. Dodatkowo, na niekorzyść wpływa nieprzestrzeganie elementarnych zasad BHP na miejscach zdarzeń, a tym samym możliwość narażenia się na uszkodzenia i nanoszenie własnych śladów na podłoża. Jak i również niespójność między protokołem oględzin, a dokumentacją fotograficzną, np. inna numeracja zabezpieczanych śladów.

 

Osmologia jako dowód

Wartość diagnostyczna ekspertyzy jest oceniana przez specjalistów na 80% wskazań trafnych. Te wyniki tłumaczą sceptycyzm organów orzekających, które te dane szacują jako wartość dowodową. W świetle sądów dyskwalifikują je głownie uchybienia, a Sąd Najwyższy jasno stwierdził, że przy orzekaniu opierając się wyłącznie na dowodach osmologicznych należy zachować "daleko idącą ostrożność". Dlatego też, badania związane z zapachem najczęściej funkcjonują jako dowód poszlakowy w procesach.

 

Przykładowe sprawy zakończone dzięki dowodom w postaci zapachu

”W nocy z 7 na 8 grudnia 1996 roku, w Brzezinach na szkodę Zbigniewa W. skradziono ze sklepu wędkarskiego kołowrotki, kije wędkarskie, żyłkę, spławiki i inne przedmioty o łącznej wartości co najmniej 7000 złotych. Oskarżeni Robert S., Krzysztof Z., Piotr F., Mariusz Z., i Daniel S., nie przyznali się do popełnienia zarzucanego im czynu. Jedynym w zasadzie dowodem w tej sprawie była ekspertyza osmologiczna przeprowadzona w Laboratorium Kryminalistycznym Komendy Wojewódzkiej Policji w Skierniewicach w Pracowni Osmologii w Łowiczu. Podczas oględzin miejsca zdarzenia zabezpieczono w dwóch miejscach zapach przestępców, a mianowicie wewnątrz sklepu z podłogi w pobliżu otworu, przez który sprawcy wchodzili do środka oraz na zewnątrz sklepu z gruntu, przy tylnej ścianie sklepu, w pobliżu wyrwanych przez sprawców blach i desek. Przeprowadzone badania identyfikacyjne wykazały, że ślady zapachowe zabezpieczone jako dowód rzeczowy na miejscu włamania, są zgodne zapachowo ze śladami pobranymi od oskarżonych. Nie stwierdzono takiej zgodności ze śladami zapachu pobranymi od Daniela S. Sad nie dał wiary wyjaśnieniom oskarżonych. Za wiarygodne uznał natomiast wyniki badania osmologicznego, na podstawie, którego uznał oskarżonych za winnych popełnienia zarzucanego im czynu. Oskarżonego Daniela S. sąd uniewinnił. W uzasadnieniu wyroku Sąd podkreślił, że „…miejsce zabezpieczenia dowodowego materiału zapachowego, wewnątrz sklepu na zapleczu, pod półkami, wyklucza, aby oskarżeni mogli się tam znaleźć w innych okolicznościach niż podczas włamania do sklepu…”".

 "W kolejnej sprawie w nocy z 16 na 17 października 1997 r. w miejscowości Kaski, Mariusz J. działając w porozumieniu ze swym nieletnim bratem Arturem J. dopuścili się rozboju na osobie Marianny K. Grożąc podpaleniem budynku mieszkalnego użyli gwałtu na poszkodowanej w ten sposób, że uderzali ją pięściami w twarz, szyję i inne części ciała, które to obrażenia naruszyły funkcjonowanie narządów ciała na okres poniżej 7 dni oraz doprowadzili ją do stanu bezbronności związując jej ręce i nogi taśmą samoprzylepną, a następnie zabrali w celu przywłaszczenia pierścionek, obrączkę, kolczyki, dwa sygnety o łącznej wartości około 2000 złotych i kwotę 6000 złotych. Podczas oględzin miejsca zdarzenia z taśmy samoprzylepnej, którą była skrępowana poszkodowana, zabezpieczono ślady zapachowe. W toku przeprowadzonych badań osmologicznych ustalono zgodność pomiędzy śladem zapachowym zabezpieczonym na miejscu przestępstwa a materiałem pobranym od Mariusza J. i Artura J. Pokrzywdzona nie rozpoznała żadnego za sprawców, gdyż byli oni zamaskowani pończochami na twarzy. Sąd skorzystał z dziedziny nauki- osmologii i zapoznał się z przebiegiem ekspertyzy zarejestrowanej na taśmie video i uznał właściwą jego organizację, poprawność zabezpieczenia materiału dowodowego, poprawność zachowania osób w nim uczestniczących, należyte wyszkolenie psów i ich kondycję potwierdzona atestami, a także wyszkolenie i doświadczenie przewodnika...”. Oskarżony Mariusz J. skazany został na karę trzech lat pozbawienia wolności. Sąd w uzasadnieniu wyroku podniósł, iż „…niezawodność tych badań jest niemal 100% a prawdopodobieństwo pomyłki jest czysto teoretyczne i wynosi 0,001…” ".

 

Autor: Julia Gotowicz

Źródła: https://www.osmologia.wortale.net/243-DOWOD-OSMOLOGICZNY---DOWODEM-JEDYNYM.html

http://gazetasledcza.pl/2018/10/osmologia-w-sluzbie-kryminalistyki/#.XsQbROxKbIV

http://www.kujawsko-pomorska.policja.gov.pl/kb/dzialania-policji/kryminalistyka/aktualnosci/arciwmlb/2518,Certyfikacja-osmologii.html


sobota, 16 maja 2020

Chłopiec w koszulce w lizaczki - Baby Lollipops.

Często pisząc artykuły, czy czytając o najbardziej brutalnych sprawach kryminalnych zastanawiam się gdzie jest granica okrucieństwa? Czy ona w ogóle istnieje?

O sprawie, którą postanowiłam Wam dzisiaj przedstawić czytałam już dawno, dawno temu, ale od tamtej pory towarzyszą mi skrajne i bardzo silne emocje związane z tą sprawą, za każdym razem moja wyobraźnia niezamierzenie kształtuję w głowie wydarzenia, okrutne wydarzenia o których naprawdę ciężko jest zapomnieć. Z całą pewnością jestem w stanie stwierdzić, że jest to jedna z najbrutalniejszych zbrodni z jaką się zapoznałam.

Wiele aspektów tej sprawy wpływa na poziom negatywnych emocji jakie niezaprzeczalnie wywołuje u czytelnika- sama nie wiem, który najbardziej. Może to, że życia pozbawiony zostaje maleńki chłopiec? Albo to, że przez PÓŁ SWOJEGO ŻYCIA jest brutalnie torturowany? A może jednak przez to, że maleńkie ciałko zostało porzucone przez oprawców pod płotem, niczym nic nie warty śmieć? Lub z powodu niezwykle długiego śledztwa i niemożności ustalenia tożsamości chłopca, który po tym co przeżył nie dostał nawet imienia?!

Ale od początku...

2 listopada 1990 roku, około godziny 8:30 w zamożnej dzielnicy La Gorce w Miami Beach dwóch robotników pracujących regularnie na tym terenie dokonuje przerażającego odkrycia. Pod płotem jednej z posiadłości, pośród liści i kęp trawy zauważają ciało dziecka, maleńkiego dziecka ubranego jedynie w brudnego pampersa i koszulkę z grafiką lizaków. Pielucha w jakiej odnaleziono malca znajdowała się na jego ciele tak długo, że zupełnie przykleiła się do jego zmaltretowanego ciała. Już na pierwszy rzut oka było widać rany, siniaki, krwiaki oraz przypalenia po papierosie na całym ciele dziecka.

Szokująca prawda- sekcja zwłok.

Znalezione ciałko to 3 letni chłopiec, który ważył zaledwie 8 kg, to aż 6 kg niedowagi jak na jego wiek. Podczas sekcji ustalono, że zmarł on około 24 godziny przed odnalezieniem ciała. Badanie ujawniło także, że bez wątpienia przeszedł on istne PIEKŁO . Nie tylko siniaki przodowały na całym zmaltretowanym chłopcu, ale znacznie więcej ran… Dziecko miało połamane kości, na lewym poliku widniały ślady po przypaleniu od papierosa. Ponadto, miał połamane zęby, na jego malutkim ciałku pojawiły się także odleżyny. Za przyczynę śmierci uznano złamanie czaszki tępym narzędziem, którym później okazał się kij baseballowy. Lekarz stwierdził jednak, że ze względu na wielomiesięczne tortury i ich ogromną częstotliwość, chłopiec i tak by zmarł w wyniku zadanych mu obrażeń. Sprawa Baby Lollipops została okrzyknięta najbrutalniejszym przypadkiem znęcania się nad dzieckiem i tego typu morderstwa w Miami, a sama jestem skłonna  stwierdzić, ze nawet na całym świecie. Ciężko było znaleźć sprawcę tego bestialskiego czynu. Policja robiła, co mogła, aby ustalić tożsamość chłopca. Nagłaśniali sprawę w lokalnych mediach i chodzili od drzwi do drzwi, aby uzyskać więcej informacji o dziecku. Przebadano wiele tropów, a śledztwo obserwowała cała Floryda. Media nazywały mordercę chłopca „bestią”. Spekulowano, że chłopiec padł ofiarą jakiegoś kultu satanistycznego lub brutalnego pedofila grasującego w bogatej dzielnicy. Ze względu na ogrom obrażeń zdjęcia chłopca nie mogły zostać upublicznione.  Do czasu, aż pojawiła się możliwość wykonania komputerowej rekonstrukcji twarzy dziecka. To zmieniło wszystko…



Praktycznie od razu po opublikowaniu komputerowego zdjęcia chłopca rozdzwoniły się telefony na policję, większość z nich jak to bywa przy podobnych sprawach była zupełnie bezużyteczna, a wręcz przeszkadzająca w sprawie. Natomiast, w końcu jeden z setek telefonów okazał się tym trafnym i jakże potrzebnym. Nagle, z chłopca w koszulce w lizaczki 3 latek stał się Lazaro Figueroa.


„Matka” Lazaro i jego jakże krótkie „życie”

Ana Maria Cardona urodziła się w ubogiej rodzinie mieszkającej w Hawanie na Kubie. Dziewczyna została zgwałcona w wieku 10 lat i jako nastolatka miała na koncie już kilka prób samobójczych. W wieku 16 lat regularnie zażywała narkotyki, piła i prostytuowała się. Do Stanów Zjednoczonych przyjechała w 1980 roku. Chłopiec był dzieckiem z poprzedniego związku Cardony z dilerem narkotyków- Fidelem Figueroa- który utrzymywał Anę i jej dzieci. Prowadzili życie bardzo dostatnie i na wysokim poziomie. Mieszkali w apartamencie na ostatnim piętrze, mieli pokojówkę i jeździli drogimi samochodami. Ana zaszła z nim w ciążę. Sielanka skończyła się w sierpniu 1987 roku, gdy Fidel został zastrzelony przez lokalny gang narkotykowy. Ana odziedziczyła 100 tys. dolarów, które szybko wydała na narkotyki, alkohol i imprezy. Dzieci w tym czasie przez całe tygodnie mieszkały z opiekunkami, co jakiś czas zabierała je też opieka społeczna. Gdy już sprzedała wszystko, co mogła, Ana została eksmitowana z apartamentu i znów wylądowała z dziećmi na ulicy. Lazaro miał wtedy zaledwie 18 miesięcy.

W marcu 1989 roku Ana poznała w klubie nocnym Olivię Gonzalez. Kobiety wkrótce zostały parą i zamieszkały razem.

Chłopiec, jako 3 latek mieszkał wraz z matką Aną oraz jej partnerką  i dwójką starszego rodzeństwa w St. Cloud na Florydzie. Kobiety były imigrantkami, które trafiły na ulicę, gdzie wpadły w różnego rodzaju nałogi w tym narkomanię. Trudniąc się prostytucją stworzyły lezbijski związek wspólnie wychowując troje dzieci. Ana i Olivia mieszkały w różnych podejrzanych miejscach, często się przeprowadzając.  Podczas gdy Olivia była w pracy, a dwójka starszych dzieci w szkole, Ana zostawała sama w domu z chłopcem.

Kto był potworem?

Podczas trwającego śledztwa, było od początku jasne, że Ana lub Olivia stoją za morderstwem oraz okrucieństwem jakiego Lazaro doznał w swoim krótkim życiu. A może obie były winne i wspólnie znęcały się nad 3 latkiem?

Wszyscy byli niemal pewni, że kobieta ze swoją kochanką zabiły chłopca. Oczywiście, prokuratura chciała doprowadzić do tego, aby osoby odpowiedzialne za tortury i śmierć chłopca, zostały ukarane. Z tego też powodu zaproponowali Olivii układ: w zamian za zeznania przeciwko Anie dostanie wyrok 40 lat pozbawienia wolności za torturowanie dziecka i morderstwo drugiego stopnia. W przeciwnym razie groziła jej nawet kara śmierci.. Tym samym kobieta stała się głównym świadkiem.

Olivia podczas przesłuchania zeznała, że Lazaro zawsze był zamykany z sypialni, łazience, szafie lub przywiązywany do łóżka. Gdy się poruszył lub zapłakał, Ana biła go i dusiła. Prawie nigdy go nie karmiono, nie kąpano ani nie przewijano. Używały taśmy pakowej, aby móc nie zmieniać pieluchy przez kilka dni. Te zeznania były wprost nieprawdopodobne i zapewne ciężko by było w to uwierzyć gdyby nie wyniki sekcji zwłok i… uwaga! Zeznania sąsiadów i przyjaciół zabójczej pary. Ten oto aspekt sprawia, że naprawdę  łzy się cisną do oczu. Czemu nikt nie pomógł temu chłopcu?! Czemu nikt nie zareagował?! Naprawdę nie wiem ... Mam jedynie cichą nadzieję, że karma wraca i jest wyjątkowo surowa.

Ana nie przyznała się do winy. Twierdziła, że to Olivia znęcała się nad malcem i uderzyła go w głowę kijem. Ana miała godzić się na to, aby mieć gdzie mieszkać z dziećmi i zabijała wyrzuty sumienia narkotykami. Kobiety nawzajem zrzucały na siebie winę.

Wyrok

Ostatecznie po wielu bataliach słownych i licznych oskarżeń pomiędzy partnerkami, Ana została uznana za winną zabójstwa pierwszego stopnia i skazana na śmierć na krześle elektrycznym. Stała się pierwszą kobietą w celi śmierci w historii Florydy.

W 2002 roku sprawę na nowo otwartogdyż odkryto, że nie wszystkie dowody zostały wzięte pod uwagę. Okazało się bowiem, że podczas jednego z licznych przesłuchań Olivia przyznała, ze to ona zadała chłopcu  śmiertelny cios. Nie wiadomo z jakich przyczyn policja ukryła ten ważny fakt, natomiast to odkrycie ruszyło proces na nowo a Ana opuściła celę śmierci, lecz nie na długo.  Wyrok Any unieważniono, jednak w 2011 roku ponownie skazano ją na śmierć! 

W 2016 roku Sąd Najwyższy ponownie unieważnił wyrok i ruszył kolejny, trzeci proces w tej sprawie. Tym razem również powołano się na niezgodności w zeznaniach Olivii. Dodatkowo odnaleziono opiekunkę, która przyznała się do zabójstwa Lazara. Kobieta nie znała jednak szczegółów stanu, w którym był chłopiec i jej zeznania nie zostały uznane za wiarygodne. Przesłuchano również współwięźniarki Olivii, którym miała przyznać się, że na równi z Aną torturowała chłopca i to ona zadała śmiertelny cios.

Ostatecznie w 2017 roku Ana znów została uznana za winną. Jej wyrok zmieniono jednak z kary śmierci na dożywotnie pozbawienie wolności. Olivię wypuszczono z więzienia w 2008 roku.

Matka chłopca nigdy nie przyznała się do winy…


 

Długo myślałam nad zakończeniem artykułu, ale zbyt trudno znaleźć stosowne słowa aby skomentować cierpienie tego małego, 3 letniego dziecka. Mam jedynie ogromną nadzieję, że sprawy takie jak ta nauczą ludzi, aby REAGOWALI na krzywdę dzieci i nie byli na nią obojętni. Może gdyby sąsiedzi i przyjaciele skazanych kobiet odpowiednio się zachowali chłopiec miałby szansę na szczęśliwe życie? Może...

 

’Śpij Aniołku, śpij...

Już noc-
niech sen cię zmorzy,
światełko gdzieś się tli
już czujesz dotyk boży.
Aniołów twych modlitwy mów
wpisane w gwiazdy dziś,
przed snem paciorek zmów-
czy już słodziutko śpisz?
Niech głaszczą cię aniele łzy
wodą są od Boga
-niech dobre śnią się sny
niech zniknie twoja trwoga.

Śpij Aniołku śpij... ’

Julia Gotowicz

środa, 13 maja 2020

OJCIEC- POTWÓR

NIESPODZIEWANA AKTUALIZACJA

Mam dla Was pewną informację - pojawił się nowy trop w sprawie zaginięcia Moniki Bielawskiej. Redaktorka ZZCP pracuje nad sprawą od kilku miesięcy.

Proszę bądźcie cierpliwi i uszanujcie w tych chwilach rodzinę Monisi.



"Wszystkie dzieci są, a naszej Monisi nie ma... Nie chcę bez niej żyć"
To słowa dziadka Moniki Bielawskiej- Pana Zygmunta wypowiedziane 6 lat po zaginięciu maleńkiej Moniki, gdy obserwował bawiące się dzieci w ciepły dzień na podwórzu. Kilka godzin po wypowiedzeniu tego zdania mężczyzna zmarł na zawał serca…

Uczeni mówią, że nie można mieć dosłownie złamanego serca. Otóż, w tej sprawie mam nieodparte wrażenie, że ta medyczna reguła nie ma swojego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Jestem wręcz skłonna stwierdzić, że zaginięcie Monisi „złamało” wiele ludzkich serc i łamie do tej pory. Mimo sądowego wyroku w tej sprawie, budzi ona wiele pytań i wydawać by się mogło, że już nigdy nie uzyskamy na nie wyczekiwanych odpowiedzi…
Legnica miasto w środkowej części województwa dolnośląskiego, położone nad rzekami: Kaczawą i wpadającą do niej Czarną Wodą. Jest 1994 rok, 16 lipca - środek niezwykle upalnego lata. Malutka, bo 1,5 roczna dziewczynka Monika, mieszkająca z rodzicami i dziadkami, pomimo wspaniałej pogodny jest przeziębiona. Ze względu na pogłębiający się zły stan zdrowia dziewczynki jej dziadkowie, dla których dziecko jest oczkiem w głowie, postanawiają pójść z nią do lekarza, aby wykluczyć jakieś poważniejsze choroby. Ku zdziwieniu wszystkich domowników, ojciec Moniki- Robert oznajmia, że chce iść razem z nimi do przychodni, ponieważ martwi się o dziewczynkę. Sytuacja wydaje się być delikatnie kuriozalna przez wgląd na wcześniejsze zachowanie Roberta, a mianowicie mężczyzna miewał bardzo złe kontakty z babcią i dziadkiem Moniki właśnie przez to że nie interesował się dzieckiem. W dodatku konflikty wśród domowników pogłębiały się przez brak pracy oraz brak zaangażowania w życie rodziny. Mimo tego, państwo Markowscy mają cień nadziei, że może w końcu obudził się w nim instynkt rodzicielski. Dodatkowo, są oni mocno schorowani, więc bardzo przyda im się pomoc. Udają się więc do lekarza wspólnie z wózkiem w którym spokojnie śpi sobie maleńka Monika. Po wizycie w przychodni miejskiej są zobligowani do wizyty w aptece, aby wykupić niezbędne leki przepisane przez doktora.
„Mąż i zięć zostali z Monisią na dworze. Ja weszłam do apteki. Zabrakło mi jednak pieniędzy na leki, więc wyszłam do męża po gotówkę. Odruchowo rozejrzałam się za dzieckiem: zięć stał z wózkiem z Moniką koło pobliskiej tablicy ogłoszeń. Wróciłam do apteki, zapłaciłam. Kiedy wyszłam z apteki, już ich nie było... Zięcia i wnuczki nie było też w domu. Za to okazało się, że z domu zniknęła część rzeczy Roberta” – wspomina Pani Julia, babcia dziewczynki.
Zrozpaczeni dziadkowie zaczynają paniczny wyścig za ojcem dziewczynki. Pani Julia przypomina sobie, że przed wyjściem z domu Robert włożył jakąś reklamówkę do wózka, w tej sytuacji dochodzi do wniosku, że musiały tam być jego rzeczy osobiste. Poważnie schorowani ludzie, mimo swojego stanu zdrowotnego nie odpuszczają, dzień w dzień poszukują Moniki na własną rękę, odwiedzają prokuraturę, policję. Po chwili, cała Polska dudni informacjami o zaginięciu dziecka, dzięki temu że dziadkowie pojawiają się w różnych reportażach i opowiadają o historii porwania ukochanej wnuczki. Pierwszy status nadany sprawie- porwanie rodzicielskie. Policja i Interpol poszukują dziecka w kraju jak i poza jego granicami, w szczególności w Niemczech i Austrii, gdzie uprzednio pracował mężczyzna. Sąd rodzinny pozbawia ukrywającego się Roberta B. praw rodzicielskich i nakazuje oddanie Moniki matce. Nakazu nie może jednak wręczyć, bo porywacza nie można namierzyć.
W 1996 roku Robert B. trafia na listę dziesięciu najniebezpieczniejszych, poszukiwanych polskich przestępców. W międzyczasie wyciekają przerażające opisy zachowań Roberta względem córki – pobicie, poniżanie dziecka, wyzwiska.
Okazuje się, że trzy lata po zaginięciu Moniki austriacka policja zatrzymała mężczyznę za posiadanie fałszywych dokumentów, natomiast do chwili obecnej nie można ustalić dlaczego nie powiązali go wtedy ze sprawą porwania i nie sprawdzili w bazie czy jest poszukiwany. Za przestępstwo, za które został zatrzymany dostaje najniższą z możliwych kar czyli wyrok w zawieszeniu i zostaje wypuszczony na wolność …
Kilka miesięcy po tych wydarzeniach interweniuje polski wymiar sprawiedliwości, który doprowadza do zatrzymania Roberta w Wiedniu. Rząd austriacki godzi się na jego ekstradycję w sierpniu 1997 roku, mężczyzna zostaje przewieziony do Polski i zaczynają się jego wielo godzinne przesłuchania…
Podczas pierwszego przesłuchania przyznaje się do uprowadzenia Moniki i zostaje aresztowany. Opowiada również o Alicji i Zbychu. Parze Polaków mieszkających w Wiedniu. Miał ich poznać, gdy handlowali złotem na bazarze w Legnicy. Bardzo dobrze pamięta jak owa para wyglądała, każdy najmniejszy szczegół :Alicja miała być przeraźliwie chuda, bez biustu. Zbychu niski. Ze względu na to, że nie mogli mieć swoich dzieci Robert postanowił sprzedać im Monikę. Zeznał, że nie miał możliwości pokazania im wcześniej dziecka, ale i bez tego zgodzili się przyjechać.
Gdy zabrał małą sprzed apteki, oni już czekali w umówionym miejscu. Pooglądali dziecko i uznali, że je wezmą... Za 20 tysięcy ówczesnych szylingów. Wszyscy wsiedli do auta i pojechali do Wiednia.
Mężczyzna podobno opowiadał policjantom, że odwiedzał córkę. Potem miał za dużo spraw i robił to rzadko, ale ponoć Monika była szczęśliwa, do nowych rodziców mówiła "mamo, tato".
To, ile zostało przedstawionych przez Roberta wersji wydarzeń przechodzi ludzkie pojęcie!
Kolejna z wersji mówi o tym, że nie sprzedał Moniki, tylko że dziecko wypadło mu z wózka i się zabiło. Wskazał nawet miejsce, gdzie rzekomo ją zakopał, teren cały został skrupulatnie sprawdzony, niestety ciała dziecka nie znaleziono. Były również zeznania, w których mówił o tym, że Monika została porwana, ale nie pamięta przez kogo, bo ma zaniki pamięci. Twierdził również, że zapomniał jej po prostu spod apteki i nie wie co się z nią dalej działo. Oskarża również babcie dziewczynki, że ta „złożyła ją w ofierze” ponieważ należała do świadków Jechowy. Opowiadał także o tym, że podczas pobytu z córką w Czechach mieli wypadek, w którym zginęła- ta wersja została wykluczona po sprawdzeni, że taki wypadek nie miał miejsca.
W kolejnym zeznaniu jest zanotowane, iż B. pyta prokuratora: "Chcecie żebym powiedział, że zabiłem to dziecko i zjadłem"?!
Psychologowie, którzy badają go w areszcie, orzekają, że jest niedojrzały i ma "braki w zakresie uczuciowości wyższej" oraz że „byłby zdolny do działania zmierzającego do pozbycia się córki, poprzez sprzedanie jej, oddanie, po przyczynienie się do jej śmierci włącznie”. Przebadano go też wariografem. Organizm Roberta B. wyraźnie zareagował na tzw. pytanie krytyczne, które brzmiało: „czy zabił pan córkę”?
. Lada moment ma rozpocząć się proces Roberta i oto niespodzianka! Tuż przed rozpoczęciem procesu Robert B. zostaje... WYPUSZCZONY Z ARESZTU ŚLEDCZEGO! Otrzymuje tylko dozór policyjny (musi co jakiś czas meldować się na policji). W sądzie ma odpowiadać z wolnej stopy. Oczywiście po raz kolejny przepada jak kamień w wodę. Nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie, jak coś takiego mogło mieć miejsce…
Nagle po wielu latach, przełom w sprawie (2008r.)- adwokat Roberta B. wysyła do legnickiego sądu zawiadomienie o tym, że mężczyzna chce wyjaśnić całą sprawę, natomiast żąda listu żelaznego (gwarancja, że nie zostanie aresztowany przed procesem, a w sądzie będzie odpowiadał z wolnej stopy).
” Sędzia Wojciech Michalski przerywa czytanie zeznań oskarżonego i pyta go, dlaczego w latach 90., za każdym razem mówił co innego? B. odpowiada: - Oni (prokuratorzy - dop. red) mnie wzywali co kilka dni i ciągle chcieli słyszeć co innego. To wymyślałem jakieś głupoty. Oni chcieli, żebym coś mówił, to mówiłem.
Sędzia: - A dlaczego pan się ukrywał?
Robert B. - Nie ukrywałem się. Po prostu wyjechałem, przecież pod ziemię się tam nie zakopałem, więc się nie ukrywałem.
Sędzia: - Dlaczego zdecydował się pan wyjaśniać tę sprawę?
Robert B. - Bo się zdecydowałem, bo chcę wyjaśnić tę sprawę. Jakbym nie chciał, to by mnie nigdy nie znaleźli...
Tak wygląda niemal cała rozmowa oskarżonego z sądem.”
Proces trwał ponad rok i niczego nie wyjaśnił. Robert nie ujawnił, co zrobił z dzieckiem. Sąd uznał go jednak za winnego uprowadzenia i sprzedaży córki. Wyrok: 15 lat więzienia. Jednak nie można było go od razu zamknąć, bo list żelazny chronił Roberta do czasu uprawomocnienia się wyroku.
Poczekał więc w Polsce na decyzję Sądu Apelacyjnego, do którego się odwołał. Gdy jednak ten utrzymał orzeczenie w mocy, od razu prysnął z kraju. Cały czas był poszukiwany Europejskim Nakazem Aresztowania. Kara w jego sprawie przedawni się za 40 lat.
12 września 2013 roku, został wreszcie schwytany przez policję w Austrii. Okoliczności jego zatrzymania nie są znane. Roberta B. czeka 15 lat odsiadki. Może wreszcie zmięknie i wyjawi, co zrobił z Moniką?
Zapoznając się ze szczegółami powyższej sprawy i czytając wypowiedzi babci dziewczynki czułam wręcz bezwarunkową miłość, która wydobywa się z Jej słów.
Jak długo jeszcze ta kobieta będzie musiała czekać na swoją ukochaną Monisie? – na to pytanie niestety może odpowiedzieć jedynie Robert B.
„A może przez ten szum, który zrobił się w mediach w związku z jego zatrzymaniem, Monika zorientuje się, że ludzie, którzy ją wychowali, nie są jej prawdziwymi rodzicami i odnajdzie nas? Ja wierzę, że ona żyje. I od 19 lat, dzień w dzień, minuta w minutę, czekam na nią… I nigdy nie przestanę! Jedyne, o czym marzę, to żeby jeszcze kiedyś zobaczyć Moniczkę! – płacze babcia.”



autor: Julia Gotowicz

wtorek, 12 maja 2020

Gdzie jest Remek?! - Czyli coś z moich okolic...



Chyba każdy z Nas, działających w tematyce kryminalnej ma pewne sprawy, które spędzają mu sen z powiek. Podobnie jest i ze mną, ale nie ma się co dziwić skoro codziennie przechodząc Toruńskim dworcem, poruszając się po Starym Mieście czy siedząc ze znajomymi nad Wisłą widzisz plakat zaginionej osoby.
Wtedy dociera do Ciebie, że przecież to wszystko dzieje się tak blisko Ciebie, że on lub ona gdzieś nie daleko może się znajdować, i że nie jest to tylko informacja, którą widzisz w porannych wiadomościach. W tym przypadku chodzi o sprawę Remigiusza Baczyńskiego, który zaginął w 2016 roku właśnie we wspomnianym wyżej Toruniu.
Remigiusz Baczyński w dniu zaginięcia miał 29 lat, jego życie zdawało się nabierać tempa- wszystko układało się po myśli mężczyzny. Miał pracę, narzeczoną oraz swoją pasję – „RemiiPlay” był to kanał na YouTube dotyczący tematyki gier komputerowych, zaginiony był rozwijającym się streamerem. Prowadził również kanał w serwisie Twitch, który umożliwiał transmisję gier komputerowych.
Ta okropna historia rozpoczyna się 30 grudnia 2016 roku, tego dnia Remigiusz wybiera się ze znajomymi na imprezę firmową do klubu znajdującego się na Bydgoskim Przedmieściu „Czarny Tulipan”. W trakcie zabawy podejmują decyzje o zmianie lokalizacji i udają się do klubu w centrum Starego Miasta o nazwie Lizard King. Dobra zabawa trwała aż do czasu pewnego incydentu- jak ustalił detektyw Krzysztof Rutkowski, Remigiusz tańcząc przypadkowo wpadł na bawiącą się na parkiecie parę. Z tego felernego wydarzenia wywiązała się szarpanina pomiędzy zaginionym a mężczyzną na którego omyłkowo wpadł. W związku z tym, jak zeznaje ochroniarz klubu, Remigiusz został wyproszony z imprezy około godziny 00.40. Ochroniarz wspomina również, że chłopak był dość mocno pijany i zapadła mu w pamięci sytuacja, kiedy to zaginiony szukając numerka w wyniku spożywania alkoholu wyrzucił wszystko z kieszeni spodni. Okazało się bowiem, że zaginiony miał przy sobie pokaźną ilość gotówki, świadkowie zeznali, iż mogła to być kwota nawet rzędu 1 800 zł.
Co działo się z mężczyzną po opuszczeniu klubu? – tutaj mamy sporo kontrowersji i znikome punkty zaczepienia.
Ostatnią osobą, która mogła widzieć zaginionego jest kobieta, która wyszła na papierosa między godziną 00:00 a 02:30 przy ul. Drzymały – jak twierdzi rozmawiała wtedy z osobą łudząco podobną do Remka. I tutaj zaczynają się same niewiadome. Istnieją dwie wersje dotyczące toczącej się rozmowy pomiędzy tymi dwojga. Jedna mówi o tym, że zaginiony pytał o postój taksówek, natomiast druga jest taka, że to kobieta zaproponowała mu zamówienie taksówki ze względu na jego „zły stan prawdopodobnie po spożyciu alkoholu”.
Narzeczona zaginionego dzwoniła do niego około godziny 1:00. Był sygnał, ale nie odebrał. Gdy dzwoniła po raz kolejny około godziny 3:00, sygnału już nie było.
Nagrania z monitoringu
Oczywiście, przecież mamy XXI wiek, więc i monitoring! Nic bardziej mylnego. Owszem monitoring jest, natomiast jego jakość pozostawia wiele do życzenia…
Zakładając, że mężczyzna widniejący na nagraniach to Remigiusz, około godziny 00:40 szedł on ulicą Kopernika (Starówka) w stronę placu Rapackiego, gdzie znajduje się jeden z większych przystanków autobusowych w Toruniu. Możliwe, że mężczyzna chciał wrócić do domu właśnie tym środkiem transportu. Jak każdy z podróżujących miejskimi środkami transportu wie, nocne autobusy nie jeżdżą zbyt często- może Remigiusz nie chciał długo czekać i postanowił się przejść ? Chyba wielu z nas, nie raz w życiu wracało z imprezy na piechotę, mimo że odległość nie była wcale mała…
Ten sam mężczyzna został zarejestrowany przez kamery, kiedy szedł wzdłuż starego mostu im. Józefa Piłsudskiego, a dalej przeszedł na lewą stronę Wisły.
Ostatni ślad
Ostatnim i najważniejszym śladem, jaki został znaleziony były klucze Remigiusza, które znajdowały się na terenie popularnego punktu z widokiem na panoramę Starego Miasta. Jest to dość często odwiedzane miejsce przez turystów jak i mieszkańców szczególnie nocą. Remigiusz idąc tam pieszo miał do pokonania około 2,5 km. Tej nocy monitoring punktu widokowego zarejestrował postać mężczyzny siedzącą na ławce, natomiast narzeczona Remigiusza nie była w stanie w 100% potwierdzić czy był to zaginiony mężczyzna.
Niestety, do tej pory nie udało się ustalić nic więcej w tej sprawie. Hipotez, co do tego, co mogło się wydarzyć w nocy z 30 na 31 grudnia jest wiele. Najbardziej prawdopodobna teoria, którą posiłkują się znany detektyw Krzysztof Rutkowski, jak popularny jasnowidz Krzysztof Jackowski jest nieszczęśliwy wypadek.
Na nabrzeżach i Wiśle były prowadzone poszukiwania przez policję i WOPR, jak i zaangażowano psy tropiące, dokonano obserwacji za pomocą drona, bliscy Remka także próbowali ustalić przyczynę jego zaginięcia skupiając się na przeszukaniu licznych miejsc w Toruniu. Zaangażowano także różnych jasnowidzów. Wizje wskazywały na teren koło drzewa, który podobno został sprawdzony. Wszystko bez oczekiwanego skutku.
Rodzina zaginionego, z uwagi na posiadanie przez niego sporej ilość gotówki podejrzewa napad na tle rabunkowym. Podtrzymują tą tezę wskazując na niezgodności związane z dowodem w postaci kluczy. Według najbliższych nie było przy nich charakterystycznej smyczy od piwa marki Lech, ani przypinki. Podejrzewają, że mogły zostać oderwane. Policja przeprowadziła badanie na obecność odcisków palców, niestety żadne ślady nie zostały zabezpieczone. Komentarz co to tej teorii wypowiedział zastępca prokuratora rejonowego- Marcin Licznerski : „Toczyło się śledztwo w sprawie zaistniałego w nocy 30-31 grudnia 2016 roku pozbawienia wolności Remigiusza Baczyńskiego, trwającego dłużej niż 7 dni, tj. o czyn z art. 189 par. 2 kk, które w dniu 22 maja 2017 r. zostało umorzone wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu. Postanowienie jest prawomocne i nie są prowadzone ani planowane w chwili obecnej żadne czynności procesowe”.
I tak właśnie od prawie 3 lat wciąż rodzina oraz bliscy nie tracą nadziei, że Remigiusz wróci do domu. My również trzymamy kciuki za pozytywne zakończenie tej sprawy. Serdecznie prosimy o udostępnianie postu i rozpowszechnianie tych informacji w Internecie- jak wiadomo nie od dziś Internet ma ogromną moc sprawczą.
Remigiusz Baczyński ma 185 cm wzrostu, w chwili zaginięcia ważył ok. 100 kg. Ma ciemne włosy, zielone oczy i ciemny zarost. W nocy z 30 na 31 grudnia 2016 r. ubrany był w ciemne spodnie, granatowe buty sportowe i czarną kurtkę z białym napisem „Alaska”.
Źródło:

Rodzina, która zapadła się pod ziemię - zaginięcie rodziny Bogdańskich

Sprawy zaginięć bywają różne – każda jest na swój sposób unikalna – jedna mniej, druga zaś bardziej tajemnicza. Niewielki jest jednak odsete...