środa, 13 maja 2020

OJCIEC- POTWÓR

NIESPODZIEWANA AKTUALIZACJA

Mam dla Was pewną informację - pojawił się nowy trop w sprawie zaginięcia Moniki Bielawskiej. Redaktorka ZZCP pracuje nad sprawą od kilku miesięcy.

Proszę bądźcie cierpliwi i uszanujcie w tych chwilach rodzinę Monisi.



"Wszystkie dzieci są, a naszej Monisi nie ma... Nie chcę bez niej żyć"
To słowa dziadka Moniki Bielawskiej- Pana Zygmunta wypowiedziane 6 lat po zaginięciu maleńkiej Moniki, gdy obserwował bawiące się dzieci w ciepły dzień na podwórzu. Kilka godzin po wypowiedzeniu tego zdania mężczyzna zmarł na zawał serca…

Uczeni mówią, że nie można mieć dosłownie złamanego serca. Otóż, w tej sprawie mam nieodparte wrażenie, że ta medyczna reguła nie ma swojego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Jestem wręcz skłonna stwierdzić, że zaginięcie Monisi „złamało” wiele ludzkich serc i łamie do tej pory. Mimo sądowego wyroku w tej sprawie, budzi ona wiele pytań i wydawać by się mogło, że już nigdy nie uzyskamy na nie wyczekiwanych odpowiedzi…
Legnica miasto w środkowej części województwa dolnośląskiego, położone nad rzekami: Kaczawą i wpadającą do niej Czarną Wodą. Jest 1994 rok, 16 lipca - środek niezwykle upalnego lata. Malutka, bo 1,5 roczna dziewczynka Monika, mieszkająca z rodzicami i dziadkami, pomimo wspaniałej pogodny jest przeziębiona. Ze względu na pogłębiający się zły stan zdrowia dziewczynki jej dziadkowie, dla których dziecko jest oczkiem w głowie, postanawiają pójść z nią do lekarza, aby wykluczyć jakieś poważniejsze choroby. Ku zdziwieniu wszystkich domowników, ojciec Moniki- Robert oznajmia, że chce iść razem z nimi do przychodni, ponieważ martwi się o dziewczynkę. Sytuacja wydaje się być delikatnie kuriozalna przez wgląd na wcześniejsze zachowanie Roberta, a mianowicie mężczyzna miewał bardzo złe kontakty z babcią i dziadkiem Moniki właśnie przez to że nie interesował się dzieckiem. W dodatku konflikty wśród domowników pogłębiały się przez brak pracy oraz brak zaangażowania w życie rodziny. Mimo tego, państwo Markowscy mają cień nadziei, że może w końcu obudził się w nim instynkt rodzicielski. Dodatkowo, są oni mocno schorowani, więc bardzo przyda im się pomoc. Udają się więc do lekarza wspólnie z wózkiem w którym spokojnie śpi sobie maleńka Monika. Po wizycie w przychodni miejskiej są zobligowani do wizyty w aptece, aby wykupić niezbędne leki przepisane przez doktora.
„Mąż i zięć zostali z Monisią na dworze. Ja weszłam do apteki. Zabrakło mi jednak pieniędzy na leki, więc wyszłam do męża po gotówkę. Odruchowo rozejrzałam się za dzieckiem: zięć stał z wózkiem z Moniką koło pobliskiej tablicy ogłoszeń. Wróciłam do apteki, zapłaciłam. Kiedy wyszłam z apteki, już ich nie było... Zięcia i wnuczki nie było też w domu. Za to okazało się, że z domu zniknęła część rzeczy Roberta” – wspomina Pani Julia, babcia dziewczynki.
Zrozpaczeni dziadkowie zaczynają paniczny wyścig za ojcem dziewczynki. Pani Julia przypomina sobie, że przed wyjściem z domu Robert włożył jakąś reklamówkę do wózka, w tej sytuacji dochodzi do wniosku, że musiały tam być jego rzeczy osobiste. Poważnie schorowani ludzie, mimo swojego stanu zdrowotnego nie odpuszczają, dzień w dzień poszukują Moniki na własną rękę, odwiedzają prokuraturę, policję. Po chwili, cała Polska dudni informacjami o zaginięciu dziecka, dzięki temu że dziadkowie pojawiają się w różnych reportażach i opowiadają o historii porwania ukochanej wnuczki. Pierwszy status nadany sprawie- porwanie rodzicielskie. Policja i Interpol poszukują dziecka w kraju jak i poza jego granicami, w szczególności w Niemczech i Austrii, gdzie uprzednio pracował mężczyzna. Sąd rodzinny pozbawia ukrywającego się Roberta B. praw rodzicielskich i nakazuje oddanie Moniki matce. Nakazu nie może jednak wręczyć, bo porywacza nie można namierzyć.
W 1996 roku Robert B. trafia na listę dziesięciu najniebezpieczniejszych, poszukiwanych polskich przestępców. W międzyczasie wyciekają przerażające opisy zachowań Roberta względem córki – pobicie, poniżanie dziecka, wyzwiska.
Okazuje się, że trzy lata po zaginięciu Moniki austriacka policja zatrzymała mężczyznę za posiadanie fałszywych dokumentów, natomiast do chwili obecnej nie można ustalić dlaczego nie powiązali go wtedy ze sprawą porwania i nie sprawdzili w bazie czy jest poszukiwany. Za przestępstwo, za które został zatrzymany dostaje najniższą z możliwych kar czyli wyrok w zawieszeniu i zostaje wypuszczony na wolność …
Kilka miesięcy po tych wydarzeniach interweniuje polski wymiar sprawiedliwości, który doprowadza do zatrzymania Roberta w Wiedniu. Rząd austriacki godzi się na jego ekstradycję w sierpniu 1997 roku, mężczyzna zostaje przewieziony do Polski i zaczynają się jego wielo godzinne przesłuchania…
Podczas pierwszego przesłuchania przyznaje się do uprowadzenia Moniki i zostaje aresztowany. Opowiada również o Alicji i Zbychu. Parze Polaków mieszkających w Wiedniu. Miał ich poznać, gdy handlowali złotem na bazarze w Legnicy. Bardzo dobrze pamięta jak owa para wyglądała, każdy najmniejszy szczegół :Alicja miała być przeraźliwie chuda, bez biustu. Zbychu niski. Ze względu na to, że nie mogli mieć swoich dzieci Robert postanowił sprzedać im Monikę. Zeznał, że nie miał możliwości pokazania im wcześniej dziecka, ale i bez tego zgodzili się przyjechać.
Gdy zabrał małą sprzed apteki, oni już czekali w umówionym miejscu. Pooglądali dziecko i uznali, że je wezmą... Za 20 tysięcy ówczesnych szylingów. Wszyscy wsiedli do auta i pojechali do Wiednia.
Mężczyzna podobno opowiadał policjantom, że odwiedzał córkę. Potem miał za dużo spraw i robił to rzadko, ale ponoć Monika była szczęśliwa, do nowych rodziców mówiła "mamo, tato".
To, ile zostało przedstawionych przez Roberta wersji wydarzeń przechodzi ludzkie pojęcie!
Kolejna z wersji mówi o tym, że nie sprzedał Moniki, tylko że dziecko wypadło mu z wózka i się zabiło. Wskazał nawet miejsce, gdzie rzekomo ją zakopał, teren cały został skrupulatnie sprawdzony, niestety ciała dziecka nie znaleziono. Były również zeznania, w których mówił o tym, że Monika została porwana, ale nie pamięta przez kogo, bo ma zaniki pamięci. Twierdził również, że zapomniał jej po prostu spod apteki i nie wie co się z nią dalej działo. Oskarża również babcie dziewczynki, że ta „złożyła ją w ofierze” ponieważ należała do świadków Jechowy. Opowiadał także o tym, że podczas pobytu z córką w Czechach mieli wypadek, w którym zginęła- ta wersja została wykluczona po sprawdzeni, że taki wypadek nie miał miejsca.
W kolejnym zeznaniu jest zanotowane, iż B. pyta prokuratora: "Chcecie żebym powiedział, że zabiłem to dziecko i zjadłem"?!
Psychologowie, którzy badają go w areszcie, orzekają, że jest niedojrzały i ma "braki w zakresie uczuciowości wyższej" oraz że „byłby zdolny do działania zmierzającego do pozbycia się córki, poprzez sprzedanie jej, oddanie, po przyczynienie się do jej śmierci włącznie”. Przebadano go też wariografem. Organizm Roberta B. wyraźnie zareagował na tzw. pytanie krytyczne, które brzmiało: „czy zabił pan córkę”?
. Lada moment ma rozpocząć się proces Roberta i oto niespodzianka! Tuż przed rozpoczęciem procesu Robert B. zostaje... WYPUSZCZONY Z ARESZTU ŚLEDCZEGO! Otrzymuje tylko dozór policyjny (musi co jakiś czas meldować się na policji). W sądzie ma odpowiadać z wolnej stopy. Oczywiście po raz kolejny przepada jak kamień w wodę. Nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie, jak coś takiego mogło mieć miejsce…
Nagle po wielu latach, przełom w sprawie (2008r.)- adwokat Roberta B. wysyła do legnickiego sądu zawiadomienie o tym, że mężczyzna chce wyjaśnić całą sprawę, natomiast żąda listu żelaznego (gwarancja, że nie zostanie aresztowany przed procesem, a w sądzie będzie odpowiadał z wolnej stopy).
” Sędzia Wojciech Michalski przerywa czytanie zeznań oskarżonego i pyta go, dlaczego w latach 90., za każdym razem mówił co innego? B. odpowiada: - Oni (prokuratorzy - dop. red) mnie wzywali co kilka dni i ciągle chcieli słyszeć co innego. To wymyślałem jakieś głupoty. Oni chcieli, żebym coś mówił, to mówiłem.
Sędzia: - A dlaczego pan się ukrywał?
Robert B. - Nie ukrywałem się. Po prostu wyjechałem, przecież pod ziemię się tam nie zakopałem, więc się nie ukrywałem.
Sędzia: - Dlaczego zdecydował się pan wyjaśniać tę sprawę?
Robert B. - Bo się zdecydowałem, bo chcę wyjaśnić tę sprawę. Jakbym nie chciał, to by mnie nigdy nie znaleźli...
Tak wygląda niemal cała rozmowa oskarżonego z sądem.”
Proces trwał ponad rok i niczego nie wyjaśnił. Robert nie ujawnił, co zrobił z dzieckiem. Sąd uznał go jednak za winnego uprowadzenia i sprzedaży córki. Wyrok: 15 lat więzienia. Jednak nie można było go od razu zamknąć, bo list żelazny chronił Roberta do czasu uprawomocnienia się wyroku.
Poczekał więc w Polsce na decyzję Sądu Apelacyjnego, do którego się odwołał. Gdy jednak ten utrzymał orzeczenie w mocy, od razu prysnął z kraju. Cały czas był poszukiwany Europejskim Nakazem Aresztowania. Kara w jego sprawie przedawni się za 40 lat.
12 września 2013 roku, został wreszcie schwytany przez policję w Austrii. Okoliczności jego zatrzymania nie są znane. Roberta B. czeka 15 lat odsiadki. Może wreszcie zmięknie i wyjawi, co zrobił z Moniką?
Zapoznając się ze szczegółami powyższej sprawy i czytając wypowiedzi babci dziewczynki czułam wręcz bezwarunkową miłość, która wydobywa się z Jej słów.
Jak długo jeszcze ta kobieta będzie musiała czekać na swoją ukochaną Monisie? – na to pytanie niestety może odpowiedzieć jedynie Robert B.
„A może przez ten szum, który zrobił się w mediach w związku z jego zatrzymaniem, Monika zorientuje się, że ludzie, którzy ją wychowali, nie są jej prawdziwymi rodzicami i odnajdzie nas? Ja wierzę, że ona żyje. I od 19 lat, dzień w dzień, minuta w minutę, czekam na nią… I nigdy nie przestanę! Jedyne, o czym marzę, to żeby jeszcze kiedyś zobaczyć Moniczkę! – płacze babcia.”



autor: Julia Gotowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz